nowoczesne wnętrza

Krótka opowieść o reformacyjnym hotelarstwie

Branża hotelarska rozwija się nieustannie od okresu reformacji. Po socjalistycznym zmierzchu zmieniło się wiele – nie tylko w kwestiach gospodarczych i finansowych. Wracając do wczesnych lat 90’ nie sposób nie mieć przed oczyma widoku tworzących się hoteli i zajazdów wyposażonych w restauracje – wtedy jeszcze typu fast-food.

Komuno wróć?

Właściwie każda – bardziej oblegana droga była zastawiana z obu stron motelami, hostelami, karczmami i zajazdami. Spragnieni noclegu, posiłku, alkoholu i nierzadko wrażeń kierowcy, którzy przemierzali otwarte już granice łaknęli tych przystani za wszelką cenę. A i ceny roli nie grały, bowiem okres zwany postkomunizmem definiował na nowo ceny dotychczas nieznanych na terenie naszego kraju usług. Początkowe inwestycje w budowę hoteli i im podobnych tworów nie były zatem okazałe, jednak z czasem biznes ten okazał się być przysłowiową żyłą złota – słowem, budowaliśmy więcej i szybciej.  Ów biznesowy trend wzmagał konkurencję – z urodzinowego tortu każdy chciał uczknąć dla siebie jak najwięcej. Prawiło biznesowe mówi o tym, iż im więcej amatorów pokus, tym ceny spadają na łeb na szyję z korzyścią dla klientów, czyli gości. Ci z czasem zaczęli być coraz bardziej wybredni, wszak podróże po nieco bardziej rozwiniętych krajach były dostatecznym punktem odniesienia dla średniozamożnych – wychowanych w komunie posiadaczy prawa jazdy na nieco większa pojazdy. W konsekwencji wiele obiektów rozpoczęło powolne umieranie i gdy wydawać się mogło, że zastosowani defibrylatora nie przyniesie oczekiwanych skutków zdarzył się kolejny socjologiczny psikus.

Bliskie spotkania z misiem

Przełom wieków przyniósł kolejną rewolucję, a mianowicie – rozwój turystyki. Ta dotychczas niezagospodarowana gałąź przemysłu stała się znakomitym wabikiem dla młodych przedsiębiorców, którzy o socjalizmie z wolna zapominali. W zasadzie podświadomość wypierała turystykę z ich wspomnień, ponieważ cały PRL pod tym względem opiewał w sopockie molo i zakopiańskie Krupówki. Nie wierzycie? Zapytajcie rodziców.

Ci odważniejsi – łaknący turystycznej niszy uciekali w Bieszczady, które choć dziś komercyjnie usposobione to jeszcze 20 lat temu stanowiące synonim syberyjskiej głuszy w której natknięcie się na niedźwiedzia nie jest niczym nieoczywistym.  Nagły rozwój turystyczny dotknął wówczas wielu dotychczas zapomnianych obszarów na rodzimej mapie – Mazury zaczęły wykorzystywać swój potencjał i stały się nie tylko sypialnią „Warszawki”, ale ciekawą strefą obiektów historycznych dla turystów z całej Europy. Podobnie rzecz się miała z Krakowem oraz Dolnym Śląskiej. Walor naukowy – stricte historyczny zaczął ogarniać społeczeństwo lawinowo w momencie przystąpienia do UE i pozyskania funduszy związanych z promocją tego typu miejsc. A przypomnijmy – był to rok 2004.

100% oryginalności

Rok ten okazał się w pewien sposób rewolucyjny, bowiem wyznaczył trend turystyczny z którym wiele prywatnych hoteli sobie nie poradziło. Wyparły je inwestycje zagraniczne i powtarzalne. Swoisty powiew zachodu stał się faktem, a jedyną możliwością na pokonanie tego trendu jest stworzenie hotelu oryginalnego. Nie ekskluzywnego, nie rustykalnego, nie przaśnego i nie kiczowatego, a jedynego w swoim rodzaju.

Przy współrpacy z https://www.wszystko-do-hotelu.pl/.